Zdjęcia są przepiękne ale cała historia mnie nie porusza. Być może dlatego bo nie jestem fascynatem talentu Kidman. Czy ktoś miał podobne odczucia?
Bo tak miało być, właśnie żadnej ciężkiej chemii, to było ogromne zauroczenie pełne niepewności, które dojrzewało z czasem przeradzając się w miłość. Przecież ile oni się znali ??? Zauważyłeś to, czy też nie, więc jak chcesz zrozumieć??? Ponad to Ty nie możesz tego pojąć, bo zakładam, że inaczej postępujesz, bo teraz wielu ludzi nie ma zasad, widzę to gdy czasem pojawiam sie w pubach, tam masz od razu chemię i zakochanych na zabój w 5 minut albo i krócej. W tym filmie to nie ta parka, która od razu udaje zakochanych. Zauważyłeś czy też nie , że ten niesamowity mężczyzna dla tej kobiety przeszedł piekło by być z nią. Oj, nie podobasz mi się , że tak pięknego związku a zarazem tak tragicznego (jego przedwczesna śmierć) nie zrozumiałeś i spłyciłeś , że są na siłę zakochani, to zabrzmiało jak jakiś nie udany żart z Twojej strony.
Ojej Vingo obawiam się że to niestety ty nie zrozumiałaś mojego posta. Pomysł na film, piękno fabuły, scenariusz to jedno. A gra aktorska to zupełnie inna para kaloszy. Nie wymagam żeby od początku filmu za ręce biegała parka zakochanych bo to by było bez sensu i wbrew scenariuszowi. Nie kwestionuję też że główny bohater jest wspaniałym mężczyzną który przeszedł przez piekło żeby dotrzeć do swej ukochanej ale.... ja tej historii nie kupuję! nie dlatego że nie wierzę w takie uczucie, ale dlatego bo AKTORZY NIE UMIELI TEGO PRZEKONUJĄCO ZAGRAĆ! kwestia CHEMII, STWORZENIA AURY PRAWDZIWOŚCI POSTACI i POKAZANIA łączących ich uczuć to jest ich zadanie. Nie dali rady. Kidman jest jak lalka z porcelany a Law sam tego też nie uniósł( choć był o niebo lepszy)
Pozdrawiam
No widzisz, Ciebie aktorzy nie przekonali, a mnie porwali do głębi, ponadto nie widzę nikogo innego w tych rolach. Całe szczęście, że nie zagrali ich ci, którzy o nie zabiegali min. Cate Blanchett czy Tom Hanks - to bardzo dobrzy aktorzy, ale absolutnie nie do tej roli. Tom Cruse również próbował, ohyda - oczywiście wg mnie nikomu nie obrzydzając. Tak więc dla mnie przepiękny, nieprzeciętny i porywający obraz z wspaniałą obsadą. Może dlatego, że uwielbiam Nicole za jej min. subtelną, piekną i szlachetną urodę i w tej roli była właśnie taka krucha a zarazem silna, a Jude Law - cudowny mężczyzna (marzenie) wtej roli bardzo mnie poruszył, zreszta w jakiej by nie zagrał, robi to genialnie od komedii po dramaty, od wspaniałych mężczyzn po psychopatów i egoistycznych drani. Pozostali aktorzy również na swoim miejscu, min. - Rene Zellweger, czyli w tej roli odważna i swojska dziewucha, którą to nic w życiu nie zdziwi. Oj, trudno, Tobie nie spasowali aktorzy, więc i cały ten obraz nie podziałał tak głęboko jak na mnie. Każdy człowiek jest indywidualnością jaki by to nie był film, jaki by to nie był aktor, każdy ma inne gusta , czasem skrajnie odmienne a czasem identyczne i z tąd te całe dyskusje zgody bądź niezgody.
Właśnie. Ta miłość wydaje się być taka nierealna, bo jest jak sen..., jakby oboje żyli jakąś ułudą. On, że jest ona, ona, że jest on. I to jest własnie w tym filmie takie urzekające. Nawet ta wspólnie spędzona noc mogłaby się wydawać snem, gdyby nie to, że marzenie stało się ciałem.
To prawda, role calkiem dobrze dobrane, ale... kurde, nie wiem juz co bylo nie tak... Wgl, w calym filmie troche za male tego romansu.
Banalna, tkliwa historyjka, z typowo hollywoodzkim zakończeniem ;) , ja rozumiem sens dramatu. Scenariusz banany, z typowo idealizowana miłością. Fakt rozśmieszył mnie, wycisnął łzy, bo to przecież typowy amerykański wyciskacz łez dla mas ;)
Współczuję Ci jeśli uważasz, że to wyidealizowana miłość...
Dla mnie może było to i banalne, ale powiedz, które romansidło nie jest banalne? Przecież sama miłość jest banalna, często wręcz żenująca. I ta scena kiedy to Rene przenosi się do innego domku bo nie może słuchać zakochanych. No tak jest... Posłuchaj kogokolwiek z boku :P W każdym razie ten film jest melodramatem i jak dla mnie odegrał swoją rolę, pomimo iż łez ze mnie nie wycisnął to klimat tego filmu mnie przekonał.
Nie musisz współczuć, tylko zacząć oglądać dobre kino ;), wiesz ja kiedyś 100 razy oglądałam uwierz w ducha, jest taka zasada w filmach o których rozmawiamy. Poza tym nie trzeba oglądać romans, żeby zobaczyć jak pięknie można pokazać miłość, bez tkliwych rzucań się na szyjkę ;), bo miłość może być metafizyka i można ją pokaż na tysiąc różnych sposobów. Polecam obejrzyj sobie takie filmy jak "pusty dom", "życie ukryte w słowach", "niezasłane łóżnka", "once", "Nae meorisokui jiwoogae, "przed zachodem słońca", "lektor" też trochę banalne, ale piękne historie, sceny z życia małżeńskiego, "fortepian", a jak te będą za trudne to "Sposób na bezsenność"
Nie, nie, nie... Sorry, źle mnie zrozumiałaś, albo może i ja się źle wypowiedziałam :) Chodzi o to, że według mnie to nie była miłość, tym bardziej nie mogła być ona wyidealizowana... I zgadzam się z Tobą, chociaż filmów o samej miłości nie bardzo lubię oglądać...
Oglądałam te filmy, które wymieniłaś... Nie uważam, aby były "za trudne" dla nikogo... Fakt, "fortepian", "lektor" czy "niezasłane łóżka" to piękne filmy, dobrze zrobione z rewelacyjną grą aktorską. Można im przyznać, że mają coś w sobie, że są dobre ale ja np. nie przepadam za takimi. Co nie ma nic wspólnego z tym, że ich nie rozumiem, bo potrafię przyznać kiedy film jest dobry ale mi się nie spodoba, bo po prostu mam inną wizję świata czy lubię inne kino. I tyle...
ja mam podobne odczucia, piękne plenery pięknie ujęte, reszta nieprzekonywująca, szczególnie 3 głównych aktorów wręcz nie tylko nie zagrała, wg mnie są źle dobrani-wszyscy tacy piękni, na siłę wtłoczeni w tamtą biedę, ich uroda cały czas zaprzecza ich rolom, Renee gra jak w komedii-jej piskliwy głos mający udawać głos silnej kobiety- wszystkie 3 role mnie drażnią, jej szczególnie.
Poza tym drażniący nieprawdziwy pompatyczny przekaz całości... nie czuję tego w ogóle
Powiem szczerze, że mnie to też nie zachwyciło. Począwszy od kilku momentów, które delikatnie nazwałabym naciąganymi, poprzez ciągnące się na wskroś przez film nadęcie i patos, do umiarkowanej gry aktorskiej więcej w tym filmie mnie drażniło, niż się podobało. Jude Law był drewniany i mało autentyczny, Renee jako Ruby przerysowana i zbudowana jakby od szablonu, chociaż i tak nie najgorsza, Kidman poprawna, ale bez szału. Z całego tego towarzystwa najwięcej mojej sympatii zdobyły postacie drugoplanowe: Sutherland jako pastor, Portman jako samotna matka i Hoffman jako zakłamany dupek.
Taka jakaś mało udana wersja Sommersby'ego...
Wg mnie Rene była fajnym dodatkiem do tego filmu. Dzięki niej nie było aż tak smutno i podniośle, ale też nie było zbyt komediowo: po prostu miała zagrać prostą dziewkę, która nie da sobie w kaszę dmuchać. To zagrała i to dobrze. :)
Dokladnie. Nicole przelkne, a Jude'a uwielbiam, ale mialam identyczne odczucia. Niby wszystko gra, ale (SPOILER!!!) kiedy wreszcie sie spotykaja po tych wedrowkach Inmana, to mowia cos w stylu... ''O, czesc''... Akurat to to male przewinienie rezysera, ale nie czuc chemi, choc niby wszyscy graja calkiem niezle.
Renee calkiem podobala mi sie w tej roli i mysle, ze akurat jej uroda tu pasuje ( :P ), ale jej niby to ''wiejski akcent'' byl beznadziejny momentami...
Co do twojego pierwszego posta...To nie masz racji moim zdaniem.
Oni właśnie mieli zagrać tak by między nimi nie było czuć chemii, przez co tobie się wydaje, że "próbowali widzowi pokazać na siłę że się kochają", a oni mieli tak zagrać. Zobacz, że sami mówili, że "rozmowa im się nie klei" itd. Właśnie to jest ta historia i ta fabuła, że dwoje ludzi którzy się właściwie nie znają, nie wiedzą nic o sobie, kochają się tak mocno, że on przechodzi Amerykę dla niej, a ona na niego czeka lata, lecz gdy są przy sobie, nie potrafią okazać sobie tej miłości.
Może i mieli zagrać tak, jak mówisz, ale efekt jest taki (przynajmniej dla mnie), że on idzie do niej przez całą Amerykę, ona na niego czeka, ale odczucia są takie, jakby byli zupełnie obcymi sobie ludźmi. Jeżeli łączy ich miłość, to powinno to być widać, bo nie widzę sensu w takim poświęcaniu się dla drugiej osoby, jeżeli nie popiera tego uczucie.
Zobacz, że Inman nikogo nie miał... Mówił, że ojciec zmarł mu dawno, matka przy porodzie. Był pokazany jako samotnik, skryty w sobie człowiek, małomówny... I może własnie dlatego tak to wszystko wyszło, bo wreszcie miał dla kogo się starać, nie sam dla siebie. A potem jak przyszła wojna to już w ogóle. Sama Ada mówi, że "powinien ktoś na Ciebie czekać". Więc mają świadomość, że Ada jest jedyną osobą z nielicznych żyjących, która się w nim chociażby zauroczyła i czeka na niego wysyłając mu listy to poczuł z tą osobą większą więź niż normalnie się czuję.
Rozumiem, o co ci chodzi, ale ja to widzę troszkę inaczej. To, że do niej wracał przez cały kraj, to był wielki plus, ale nie widać było żadnej tęsknoty, żadnych uczuć. Spotkali się później po tylu latach i to spotkanie wypadło wręcz mizernie. Skoro tyle na siebie czekali, to powinni chociaż troszkę ucieszyć się na swój widok, a wyszło tak, jakby para sąsiadów spotkała się rano w drodze po chleb.
Bo mi się wydaje, że Ada nie była jedynym powodem jego ucieczki z wojska, sam mówił, że już za dużo ludzi zabił, i że ta wojna jest bezsensowna. Jeżeli miał tego dość i napatrzył się na śmierć to nic dziwnego, że powiedział "f*** this shit" i ruszył w swoje rodzinne strony do swojej małej ojczyzny. A jeszcze jak pisała do niego piękna kobieta (okey, różne są gusta, mi się Kidman podoba, innym nie, ale Inmanowi też się wyraźnie podobała :P ) no to już w ogóle ruszył pędem. Potem jak szedł nie wiedział czy ona nadal czeka, czy w ogóle żyje bo nie dostawał listów. A jak było pokazane jak Ada czyta te książki, myślę, że ona idealizowała też Inmana, w sensie traktowała go jako bohatera książkowego... Porównywa swoje życie do życia wymyślonych bohaterów. Ja myślę, że oni nie zdążyli się pokochać, tylko poczuli do siebie coś więcej a sami mówili, że się nie znali... Po prostu byli dla siebie jedynymi osobami, o których snuli jakieś marzenia i plany... A ta rozłąka, woja i całą otoczka tylko zaostrzyła to wszystko... No nie wiem ja tak to widzę... :P
A mi z kolei podczas oglądania nasunęły się skojarzenia z innym długaśnym filmem o trudnej miłości w czasach wojny secesyjnej - oczywiście chodzi o "Przeminęło z wiatrem". Nie mogłam się od nich opędzić i może dlatego "Wzgórze..." wydało mi się takie słabe. Ogromny potencjał filmu, ale Kidman nie pokazała nawet połowy swoich możliwości. Do obejrzenia, popłakania, ale nie do głębszej refleksji.
Dokładnie :). W "Przeminęło" było widać uczucia, bohaterowie byli wiarygodni, czego niestety nie można powiedzieć o "Wzgórzu...".
A może właśnie o to chodziło: znali się tylko przez chwilę, jeden pocałunek, jedno spojrzenie ale to wszystko daje im obydwu siłę żeby przetrwać i żyć tą nadzieją, tym złudzeniem, że może ktoś mnie kocha i czeka gdzieś tam daleko, aż wrócę.
jak zwykle najgorsze zakonczenie, glupie i bezsensowne. Nie ma to jak przezyc cala wojne i droge do domu , a umrzec od kuli jakiegos gnojka. Mogli sie bardziej postarac. Z reszta irytujace jest przekonanie, ze smierc w melodramacie bardziej porusza? Nieszczesliwa milosc daje filmowi lepsza ocene? Ale ja sie pytam komu takie cos sie podoba? Wlasnie dlatego Pamietnik jest najlepszym melodramatem jaki widzialam, ma najlepsza ocene na filmwebie, bo tam milosc przezyla nie pare chwil, ale wszytskie trudnosci życia.
Sama dezercja Inmana była "oszukaniem przeznaczania" :P Mnie nie zdziwiło to, że zginął na koniec, chociaż fakt, wielka szkoda.
A ja myślę, że właśnie niechęć do Kidman spowodowała, że masz takie a nie inne odczucia :) Ona jest specyficzną aktorką i ma specyficzne role. Wyniosłe, zimne, dystyngowane panny z rozterkami. Oglądałam ten film dawno temu, dziś widziałam urywek i nadal uważam, że jest świetny, smutny i piękny. A ich miłość (za Pamiętnikiem) jest dla mnie jedną z lepiej przedstawionych. Jest dziwna, nieidealna, ale i bardzo dojrzała mimo wszystko. Szalenie skomplikowana i tragiczna. Scena miłosna wg mnie jest cudowna i nie znam filmu, gdzie by to lepiej pokazano :) Oczywiście każdy lubi co innego.
Ja też nie jestem pasjonatem Kidman, ale czy to ona napisała ten scenariusz? To chyba nie od niej ma zależeć, czy ta historia porusza, czy nie, nie uważasz?
Ja lubię Kidman, ale właśnie od początku coś mi tam nie grało... Jakoś ona i Law nie pasują mi do siebie.
Mam podobne odczucia. :) Uwielbiam melodramaty, ale w tej epickiej opowieści podobały mi się przede wszystkim następujące składniki:
1) motyw tajemniczej mocy przeznaczenia;
2) postać Ruby Thewes, świetnie zagrana przez Renée Zellweger (kocham takie baby!);
3) trafnie pokazana bezwzględność, z jaką wojna domowa odczłowiecza i niszczy niektórych ludzi;
4) zakończenie, które jest zwycięstwem potęgi życia i przyjaźni.
Cała reszta to wspaniałe, ale niestety tylko sztampowe i rzemieślnicze, hollywoodzkie opakowanie...
To znaczy mój powyższy post jest odpowiedzią przede wszystkim na Twoje odczucia, choć i Ewusi także. :)
Też mnie to też uderzyło. Jednak warto zwrócić uwagę, że przy spotkaniu z Adą Inman się odwrócił i zawahał czy w ogóle do niej iść. Moim zdaniem Law zagrał bardzo dobrze swoją rolę, jak już ktoś wspomniał on miał grać takiego faceta. Nie widziałam filmu od początku, dopiero od sceny gdy on odchodził do wojska, także nie wiem jak ten ich związek wyglądał. Jednak podczas całej jego wędrówki zrozumiałam, że idzie do kobiety, do której nie czuje jakieś wielkiej, pompatycznej miłości, a rodzaj zauroczenia, takiego sam nie wiem co. On zresztą sam to mówi! U tej babki z kozami, że idzie do kobiety którą ledwo zna, potem leżąc obok Portman sam siebie przekonuje,że kocha pewną kobietę. Bardziej jak facet, który nie wie w pełni co to miłość. Ma w głowie jakieś wspomnienia, które z biegiem czasu idealizuje. I potem ta konfrontacja z rzeczywistością go trochę przerosła. To nie jest film o wielkiej miłości, takiej jak np. w Pamiętniku. To film o sile zauroczenia, i tym o czym wspomina m_ca tego pragnienia, żeby ktoś bliski czekał na Ciebie, przełamania samotności. Law zagrał to dobrze.
Kidman, mimo, że jestem fanką jej talentu zagrała kiepsko. Aż zbyt wyniośle, a te łzy.... takie wyciskane na siłę. W ogóle mnie nie przekonała.
Jednak najgorsza była Zelweger..... totalnie sztuczna, wręcz mnie irytował ten jej wymuszony akcent, mimika twarzy. I podkreślam, że nie przeszkadzała mi postać którą grała, ok. taka prosta, wiejska dziewczyna może być (chociaż nie było to zagranie wysokich lotów), ale Zelweger się nie popisała. Była sztuczna, i cały czas widziałam, że udaje, a to chyba najgorsze co można zarzucić aktorowi.
Film przez to nie był dobry, a jedynie niezły. Broni go historia ukazania okrucieństwa wojny, sceny z Portman, czy gdy zabijali synów i męża tej sąsiadki Kidman, poruszyły mnie. Sama historia wędrówki Inmana, i tego co przeszedł, by wrócić do domu, wzruszyło mnie. Jednak zepsuła to Kidman, Zelweger, w ogóle w końcówce postać Ruby, no i śmierć Inmana, potem ta scena z ich córką.....nie, to już zbyt naciągane.... Ode mnie 6/10
Zgadzam się, niemal w zupełności. Podczas wojen kocha się inaczej. Mniej beztrosko i pompatycznie. Po prostu dobrze mieć kogoś, kto czeka, w kogo zdjęcie można się wpatrywać podczas nocy na froncie. Law jak dla mnie bardzo wiarygodny, Kidman zupełnie. To ona najbardziej przeszkadzała mi uwierzyć w tę historię. Za to podobała mi się Zellweger - wg mnie wypadła bardzo dobrze, czułam do niej sympatię od samego początku. Także dzięki niej - 6/10.
Już myślałem, że nikt nie wspomni o Natalie Portman. Uwagi godna scena. Ogółem film bardzo mi się spodobał. Aktorzy mi nie przeszkadzali. Podobały mi się skoki scen z teraźniejszości do przeszłości kiedy mogliśmy dowiedzieć się jak główna para się poznała. Moim zdaniem klimat filmu trochę zbliżony do "Wichrów namiętności".