PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=33597}

Wzgórze nadziei

Cold Mountain
7,5 55 997
ocen
7,5 10 1 55997
6,2 12
ocen krytyków
Wzgórze nadziei
powrót do forum filmu Wzgórze nadziei

Dłużyzny, sentymentalizmy, schematy. Byłam zachwycona "Angielskim pacjentem", ale Minghelli nie udało się doskoczyć do tak wysoko zawieszonej poprzeczki. Oczywiście scenariusz bazował na powieści i tu reżyser nie miał zbyt wiele do powiedzenia, ale mam wrażenie, że mógł to zrobić nieco lepiej, bez niektórych irytująco przesłodzonych scen, dialogów jak z Harlequina czy choćby niepotrzebnej IMO dosłowności w scenie erotycznej Inmana i Ady. Sama historia... hmm, nie wiem doprawdy na jakiej podstawie okrzyknięto ją jedną z najpiękniejszych historii miłosnych w literaturze. Ona czeka, on wraca do niej z wojny przez ogień i zgliszcza, głód i chłód cierpiąc - trudno o większy banał. I w filmie nie udało się zatuszować tej wtórności. Wręcz przeciwnie - została uwypuklona.

Na uwagę zasługują natomiast pewne fragmenty ukazujące brutalność wojny, czyli scena z Natalie Portman albo wymordowanie rodziny Sally. Ale i tak po pierwsze bezsens wojny secesyjnej, a po drugie trudność dokonania wyboru i opowiedzenia się po jednej ze stron lepiej ukazuje skromny obraz Anga Lee "Przejażdżka z diabłem". Mniej monumentalny, za to bardziej esencjonalny i poprzez swoją oszczędność - lepiej przyswajalny.

A poza tym niespecjalnie lubię Nicole Kidman. :)

ocenił(a) film na 7
Diana

Ee tam, nawet banalna historia moze wzruszac. A w tym filmie jest ona swietna. Motyw wedrowca, wracajacego do kobiety ktora ledwo zna, czy ja wiem czy to jest takie banalne?

W sumie to masz sporo racji co do reszty (przesloszone niektore sceny, ta scena erotyczna ktora wogole nie pasuje od reszty filmu).

Zgadzam sie, ze na uwage zasluguje fragmenty wojny. Swietnie ukazaly bezsens wojny i to, ze nie tylko zolnierze cierpia podczas bitew ale i kobiety i dzieci a scena z Portman jest najlepsza w filmie.

Ogolnie film oceniam jaka dobry, ma pare wad ale i sporo zalet. Swietna gra aktorska (a ja lubie Kidman :P), dobre kostiumy, muzyka i jak dla mnie wzruszajaca historia. Jednym slowem? Fajny :D

ocenił(a) film na 6
Waclaw

Jasne, że nawet banalna historia może wzruszać. W końcu trudno o coś bardziej banalnego niż miłość jako taka. :) Sedno tkwi w sposobie przedstawienia, a to się IMO Minghelli akurat w tym filmie niezbyt udało.

Z plusów należy jeszcze wymienić piękne zdjęcia. :)

Diana

zgadzam się totalne rozczarowanie... Po prostu po raz setny zaserwowano nam te samą banalna historyjkę,i chodź powieść wzrusza,to film nudzi...:/
Nie rozumiem też zachwytu nad rolą Renee Zelweger-moim zdaniem żadna rewelacja;/ przereklamowany ten film...

Diana

U mnie jest na odwrót. Nie podobał mi się angielski pacjent. Ale masz racje, niektóre sceny były nudne, za długie i czasami te bezsensowne dialogi. mimo to, film bardzo mi się podobał. Chciało mi się płakać, gdy pokazane były sceny z Natalie Portman, albo z rodziną Sally. A najgorsze jest to, że kiedyś tak naprawdę się działo. A wszystko przez GŁUPIĄ, BEZSENSOWNĄ WOJNĘ. Moim zdaniem film bardzo dobry. Kwestia gustu.

ocenił(a) film na 9
Fantastic

Zgadzam się co do tego, że niektóre sceny filmu są za długie. Fakt ten rekompensują mi jednak te, które są świetne, a we "Wzgórzu nadziei" takich nie brak.

ocenił(a) film na 7
Diana

A czego się spodziewałaś, jeśli wolno mi zapytać. "Wzgórze nadziei" to melodramat w starym stylu, sentymentalna podróż do czasów niezapomnianego "Przeminęło z wiatrem" (również do ówczesnej "fabryki snów"). Klimat filmu to oczywiście zamierzona stylizacja, choć przyznaję, że realistyczna scena erotyczna niespecjalnie pasowała do całości obrazu, jak również do charakterystyki bohaterów - nieśmiałego Inmana i niedoświadczonej Ady. Jedna scena nie może jednak przesądzać o odbiorze całego filmu. Określasz fabułę jako schematyczną. Ja odbieram ten film raczej jako przypowieść, metaforę, podróż symboliczną, czytelne nawiązanie do wędrówki Odyseusza i oczekiwania Penelopy (wspomniał o tym zresztą konferansjer zapowiadając emisję "Wzgórza nadziei"); niewątpliwie jest to już kulturowy topos, ale podobał mi się sposób, w jaki reżyser go wykorzystał, bez uciekania się do nowoczesnego sztafażu. A jako przeciwwagę dla sentymentalizmu mamy zdroworozsądkową Ruby (może nakreśloną trochę zbyt grubą kreską, ale jednak uroczą), która słusznie zauważa, że nie ma nic nudniejszego niż słuchanie tego, co plotą zakochani ;)

Nie każdy oczywiście musi lubić epicki rozmach, ale nie powinno to przeszkodzić w dostrzeżeniu, że film "w swoim rodzaju" jest dobry. Na marginesie - ja bardzo lubię epicki rozmach ;) , szczególnie gdy dodatkowo, jak w filmie Minghelli, mamy doskonałe zdjęcia pięknych krajobrazów (przypomniały mi się fotografie urzekającej doliny Shenandoah).

"A poza tym niespecjalnie lubię Nicole Kidman." To faktycznie wiele wyjaśnia ;)

ocenił(a) film na 6
Gerda

Oczywiście, że wolno Ci zapytać czego się spodziewałam, ale na precyzyjną odpowiedź raczej nie licz. :) Bo czego się można spodziewać zasiadając do seansu filmowego? Przyjemnego spędzenia godziny lub dwóch - truzim. :) Nie spodziewałam się natomiast niczego szczególnego; zresztą poza znajomością nazwiska reżysera, niewiele było mi o filmie wiadomo.

Przyjmując wszystkie Twoje argumenty i zgadzając się z podaną przez Ciebie charakterystyką filmu (melodramat w starym stylu, sentymentalna podróż itp.), podtrzymuję swoje zdanie. :) Fakt, iż film jest w jakimś sensie hołdem złożonym hollywoodzkiej kinematografii początków XX wieku, bynajmniej nie pomaga mi przymknąć oczu na jego wymienione przeze mnie wcześniej mankamenty. Cóż, "Przeminęło z wiatrem" było jedyne w swoim rodzaju. "Wzgórze nadziei" jawi mi się w tym kontekście jako dość prosta kalka. W dodatku chwilami mocno nużąca i wykorzystująca ograne motywy. Nie przemawia do mnie taka stylizacja. Może dlatego, że jest właśnie zbyt wyrazista, że idzie prosto wytyczoną wcześniej ścieżką, nie dodając wiele od siebie? Np. taki "Angielski pacjent" to też melodramat, w tle wojna, los piętrzący przeszkody na drodze do szczęścia kochanków, czyli klasyczny wyciskacz łez itd. Ale - Minghelli w tym obrazie udało się pokazać to wszystko trochę inaczej, nie odkrywając od początku wszystkich kart, zainteresować choćby niekonwencjonalnym sposobem narracji. Albo "Rozważna i romantyczna" Anga Lee. Film oparty na XIX-wiecznej powieści, dość mała możliwość twórczego manewru dla scenarzysty i reżysera. I w sumie też zastosowano klasyczne środki wyrazu, a jaka siła emocjonalnego rażenia! :)

Natomiast kwestia mojego stosunku do Nicole Kidman wyjaśnia tak naprawdę bardzo niewiele. :) Np. w "Dogville" podobała mi się bardzo, nie wyobrażam sobie nikogo innego w roli Grace.

ocenił(a) film na 7
Diana

Pytanie było podchwytliwe, przyznaję, a nazwisko reżysera jak najbardziej może być wystarczająca rekomendacją, żeby sięgnąć po dany tytuł. Nie zgodziłabym się natomiast, co do stwierdzenia, że "Wzgórze nadziei" jest kalką "Przeminęło z wiatrem"; to jednak dwie różne historie (przede wszystkim inaczej nakreślone portrety bohaterów), a nie powielenie tej samej fabuły. Pisząc o stylizacji chodziło mi raczej o oddanie klimatu prowincjonalnego południa i klasyczne środki wyrazu, jakie zastosował reżyser. Wydaje mi się też, że utyskiwania, iż historia jest nużąca i wtórna, byłyby równie uzasadnione po obejrzeniu "Angielskiego pacjenta", czy właśnie "Przeminęło z wiatrem" (kłaniają się tu wymogi gatunku, który narzuca pewną schematyczność i przewidywalność). Tyle tylko, że "zdrada" jest znacznie bardziej filmowa niż "wierność" (ta ostatnia jest zresztą ostatnio wyraźnie passe); dobrze jednak od czasu do czasu przyjrzeć się historii ludzi, którzy potrafią cierpliwie czekać i pielęgnować uczucie, nawet jeśli (pozornie) ich historia nie jest zbytnio fascynująca. "Rozważną i romantyczną" raczej trudno klasyfikować jako melodramat, poza tym tutaj reżyser miał do dyspozycji znakomity pierwowzór książkowy (Austen opierała swoje powieści głównie na dowcipnych i wyrafinowanych dialogach). Czy tak samo było w przypadku "Wzgórza nadziei" nie wiem, bo książki nie czytałam, ale na pewno reżyser naraziłby się na lincz fanów literackiego pierwowzoru, gdyby drastycznie zmienił fabułę ;)

Co do Nicole - zażartowałam :) W każdym razie dobrze byłoby, gdyby nasze ewentualne sentymenty bądź resentymenty w stosunku do danego aktora nie wpływały na ocenę jego kreacji aktorskich, a tym bardziej filmów z jego udziałem ;)

ocenił(a) film na 6
Gerda

Pytanie było złośliwe, powiedzmy to sobie jasno. :) Pisząc, iż "Wzgórze nadziei" jest swego rodzaju kalką "Przeminęło z wiatrem" nie miałam na myśli fabuły, tylko właśnie wspomniane przez Ciebie klasyczne środki wyrazu (wydawało mi się, że wynika to logicznie z ciągu wypowiedzi - Twojej, a następnie mojej). Zresztą samą historię w pewnym sensie również. Oglądając "Wzgórze nadziei" miałam czasem wrażenie deja vu. :) (co jest jak najbardziej adekwatnym porównaniem w tym przypadku, bowiem deja vu jest tylko iluzją powtórzenia identycznych chwil z przeszłości, w rzeczywistości jest mentalnym uzupełnieniem odczuć zaledwie podobnych do tych przeżytych wcześniej fragmentami z bieżącej sytuacji :)). Wymogi gatunku wymogami gatunku, ale zawsze można zrobić coś nieco bardziej lub nieco mniej schematycznie. :) Choćby stosując ciekawy montaż (vide - "Wiek niewinności").

Co do definicji melodramatu - jeżeli przyjąć, że jest to "utwór dramatyczny, film lub powieść o fabule obfitującej w intrygi i sentymentalne sceny" to "Rozważna i romantyczna" jak najbardziej się klasyfikuje, nawet bardziej niż "Wzgórze nadziei". :) Tyle że nie to było my point being. Chodziło raczej o dysponowanie przez reżysera podobnym materiałem (powieść z XIX-wiecznym czasem akcji). Napisałam też, że Ang Lee wcale niespecjalnie szarżował, również - jak Minghella -zastosował proste środki, ale IMO efekt osiągnął zdecydowanie lepszy.

Trudno zresztą spierać się w nieskończoność. Wiesz, jeżeli obie zgadzamy się, że na talerzu jest zupa ogórkowa, a jednocześnie Ty ją lubisz, a ja nie cierpię, to jej smak (obiektywnie ten sam) opiszemy zgoła odmiennie: to, co dla Ciebie będzie przyjemnie winne, dla mnie - paskudnie kwaśne. :)

I jeszcze o Nicole. :) Jak wyobrażasz sobie brak wpływu sentymentów/resentymentów wobec danego aktora na odbiór jego ról? Przecież Nicole Kidman nie znam jako osoby prywatnej, swoją sympatię lub jej brak opieram w stosunku do artystów zawsze o efekty ich pracy. Z różnych przyczyn nie przepadam za Kidman jako aktorką, co - jednak! - nie przeszkodziło mi w docenieniu jej w roli Grace i zaliczeniu "Dogville" do moich ulubionych filmów. Niemniej i tak nie mogę przyznać Ci racji - pewnie że dobrze by było, żebyśmy zawsze byli racjonali, kontrolowali emocje, oddzielali uprzedzenia od usprawiedliwionej niechęci, ale to jest nie do zastosowania. :) Co więcej - ludzie z uszkodzonymi obszarami mózgu, odpowiedzialnymi za "myślenie emocjami" wcale nie lepiej radzą sobie w życiu. :) Wręcz przeciwnie, co fascynująco opisuje Antonio Damasio w książce "Błąd Kartezjusza". :) Ale to już zupełnie off-topic. :) W przypadku filmów natomiast i aktorów w nich grających, ma zawsze miejsce rodzaj sprzężenia zwrotnego. Lubisz aktora - zasiadasz do filmu z pozytywnym nastawieniem - jako efekt pojawia się ciut lepsza ocena ogólna filmu niż być może zdarzyłoby się to bez udziału tego aktora. Inny przypadek: nie lubisz aktora - film mimo to Cię porywa - efekt: możliwa zmiana Twojego stosunku do danego artysty. I kombinacje powyższych. :) Nie istnieje czysta percepcja, w oderwaniu od własnych sympatii do aktorów / reżyserów, nastawienia, wcześniejszych oczekiwań, reklam etc. :)

ocenił(a) film na 7
Diana

"Pytanie było złośliwe, powiedzmy to sobie jasno." Skoro tak to odczułaś... Nie taka była moja intencja w każdym razie. Byłam po prostu ciekawa, jakie miałaś oczekiwania przed seansem, bo wiem, że zapowiedzi czy opisy filmów mogą być mylące. Tak było chociażby w przypadku "Osady" Shyamalana, która była reklamowana jako thriller czy wręcz horror, a okazało się, że to raczej dramat psychologiczny z elementami grozy (stąd też rozczarowanie części widzów). Dla mnie "kalka" to coś identycznego, kopia (i to w każdym, z możliwych, aspekcie), więc jednak nadal bym polemizowała, czy było to adekwatne określenie. Wystarczy przecież przyjrzeć się rysom głównych postaci w obu filmach - Scarlett i Rhett, bardzo do siebie podobni (czy może raczej - siebie godni ;), oboje błyskotliwi, światowi, czasami złośliwi lub wręcz bezwzględni, ze specyficznym poczuciem humoru; tymczasem Ada jest raczej w typie Melanii, a Inman to taki "zwykły chłopak", którego wyróżnia niezłomny upór, konsekwencja w dążeniu do celu i wierność zasadom (wyobrażasz sobie Rhetta i zasady ;) Mnie się zdjęcia we "Wzgórzu nadziei" podobały (wliczam w to i montaż), tzn. wydały mi się adekwatne do sposobu i rytmu narracji, a poza tym tworzyły momentami nierzeczywisty, mistyczny klimat (najbardziej utkwiła mi w pamięci scena, gdy Inman i Bosie jadą przez ośnieżony las, jakby na granicy życia i śmierci, w oczekiwania aż Parka przetnie nić losu). Zresztą podobne wrażenie miałam oglądając "Angielskiego pacjenta" (swoją drogą mam ochotę sobie ten film odświeżyć :)

Austen jest jedną z moich ulubionych pisarek, więc może nie jestem do końca obiektywna w kwestii melodramatyczności jej powieści, ale wydaje mi się, że ważniejszy od komplikacji miłosnych czy intryg jest w nich barwny portret angielskiego społeczeństwa i opis skomplikowanych relacji międzyludzkich (bez nadmiaru sentymentalizmu za to z nutką ironii). Byłabym też ostrożna w porównywaniu powieści z początków wieku XIX-tego do utworu z końca wieku XX-tego, inna mentalność, inny sposób narracji itd. Poza tym Austen opisuje Anglię, a Frazier południe Stanów Zjednoczonych (i to kilkadziesiąt lat później), czyli dwie odrębne kultury. Ja widzę tu jednak różne materiały wyjściowe dla reżyserów :)

"Trudno zresztą spierać się w nieskończoność." Hmm... to jest dopiero moja trzecia wypowiedź w tym temacie, więc do nieskończoności jeszcze daleko ;) Dalsza konkluzja jest słuszna, co nie znaczy, że nie powinnam wyrazić mego ewentualnego zdania w kwestii smaku zupy.

No i o stosunku emocjonalnym na koniec - mogę się z tobą zgodzić, ale tylko częściowo. Wydaje mi się, że z aktorami sprawa jest o tyle skomplikowana, że oceniać ich powinniśmy w kontekście ich talentu, umiejętności wcielania się w określone role, a nie ich życia prywatnego czyli pozaekranowego (a chyba jednak tylko w tym kontekście można kogoś lubić bądź nie). Czyli jeśli ktoś odgrywa na przykład rolę bezwzględnego mordercy i budzi w nas odrazę, to znaczy, że osiągnął wyznaczony cel (w rzeczywistości jednak może być wcieleniem łagodności). Na pewno jest tak, że gdy aktor zawdzięcza sukces jakiemuś określonemu typowi odgrywanych postaci, to dla widza może być trudne zaakceptowanie go w innej roli, a dla aktora przełamanie emploi (tutaj na pewno wchodzą w grę emocje). Podobnie w przypadku, gdy aktor kilkakrotnie nas rozczarowuje brakiem umiejętności, podchodzimy do jego kolejnej roli bardziej krytycznie i sceptycznie. Gdybym koniecznie miała zdefiniować mój stosunek do aktora to raczej powiedziałabym, że go cenię za talent, bądź uważam, że tego talentu mu brak, ale każda nowa rola, to jednak nowa kreacja, nowe rozdanie i warto przynajmniej spróbować uciec od łatwych porównań.

Diana

Nawet banał można przerobić na intrygujący i poruszający film,czego dowodzą różne pozornie nudne historie które po zfilmowaniu stały się hitami przerastającymi pierwowzór literacki.Nawet takie podługowate,sentymentalne obrazy mogą nieść duży potencjał, szczególnie teraz w dobie nieustającego postępu i pogoni za innowacjami. Podobno Minghella ,choć zawsze nadaje przetwarzanym przez siebie historiom indywidualne piętno ,to jednak ma wielki szacunek dla pierwowzoru literackiego.Tym razem jednak wydaje mi się że nie sprostał temu pozornie łatwemu tematowi i ukazał go zbyt płasko. Niestety nie czytałam książki i nie wiem czy to stamtąd zaczerpnął te cukierkowate dialogi w końcowej części opowieści,ale chyba bardziej by wyszło filmowi na dobre gdyby nadał im trochę mniej naiwny charakter.To nie przesadzona dosłowność w scenie erotycznej tu nie pasuje lecz to,że nie uwzględniono,iż główni bohaterowie przez tych kilka lat przeszli metamorfozę i stali się innymi ludźmi,świadomymi otaczającej ich rzeczywistości i tego co w życiu jest naprawdę ważne.Rozstanie i okrucieństwa wojny których byli świadkami sprawiło tylko,że stali się bardziej świadomi swoich pragnień a przez to wyzbyci fałszywego wstydu.I nie ma znaczenia że prawie się nie znali-tyle ile w sobie zobaczyli przez ten krótki czas wystarczyło,by wiedzieli,do czego chcą powrócić.Szkoda że ich rozmowa przed sceną miłosną zabrzmiała tak trywialnie-mogli przemówić do siebie dojrzalszym jezykiem, bogatszym o wszystkie swe doświadczenia-wtedy nie zaburzuli by tak starannie budowanego klimatu, opowieść byłaby bardziej wiarygodna i nie miałaby charakteru kolejnej kopii łzawej historyjki ,którą na siłę próbuje się wykreować na bestseller.

ocenił(a) film na 10
siagielko

kocham ten film ale wydaje mi sie ze byl ok 20 min za dlugi ale aktorstweo wybitne zdjecia rowniez

Diana

Tak,film moze jakos nie najgorszy, ale nie zachwyca mimo super obsady.
Nicole Kidman przecietna, ale duecie z Rene Zelweger wrecz wypada slabo. Jedynie Jude Law przekonywujący. A sama wojna - wole już chyba sceny z Bravehearta.

ocenił(a) film na 10
Bialoglowa

bialoglowa gratuluje znajomosci sie na aktorstwie otoz Jude Law i nom do oscara za ta role to pomylka Renee Zelweger tylko narzekala i plakala natomiast osia filmu byla Nicoike Kidman ktora zrobila najlepsza role w tym filmie brawa dla Kathy Baker

ocenił(a) film na 9
Diana

A mi w tym amerkańskim filmie podoba się to, że nie zakonczył się on cukierkowo jak to zwykle bywa ("Zyli długo i szczęśliwie"). Przez takie własnie zakończenie większośc filmów niestety traci na wartości... bo traci na realiźmie... no chyba że oczekujemy jedynie fajerwerków w stylu "ja wszystkich zabijam a mnie kule się nie imają" (też lubię takie kino). Ale muszę przyznać, że ten film mnie zaskoczył i bardzo mi się podobał. To jedyny film (oczywiście wśród tych co oglądałem), w którym Jude Law nie zagrał beznadziejnie. A Nicole akurat lubię...

ocenił(a) film na 7
cez_ar

A co powiesz na Utalentowanego Pana Ripleya? Uważam że Law zagrał tam lepiej niż w Cold Mountain no i według mnie to najlepszy film Minghelli.

ocenił(a) film na 10
kasia_q

oj cez-ar chyba pomyliles filmy bowiem nie zakonczyl sie on cukierkowato bo z tego co wiem a ogladalem ten film ok 10 razy to postac grana przez Jude Lawa zginęła na koncu wiec pojebaly ci sie filmy moj drogi

ocenił(a) film na 9
sparrow19

Zapraszam do siebie- jak ktoś jest zainteresowany dyskusją na temat tego filmu.

ocenił(a) film na 9
sparrow19

TObie chyba coś się pojebało, bo wyraźnie napisałem że nie zakończył się cukierkowo tylko właśnie tragicznie... i dlatego jest dobry. czytaj uważnie!

ocenił(a) film na 9
kasia_q

tak masz rację w Panu Ripley'u też zagrał nieźle (może i lepiej niż tu) ale reszta to porażka...

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones